Podarunek od serca dla wyjątkowych osób

Sklepy od początku stycznia prześcigają się w propozycjach najbardziej oryginalnych prezentów z okazji Dnia Babci i Dziadka. I rzeczywiście, w ich ofercie można znaleźć takie, które uprzyjemnią seniorom czas, korzystnie wpłyną na ich zdrowie i formę, mniej lub bardziej spersonalizowane gadżety, które wywołają uśmiech na ich twarzach, będące zawsze na miejscu czekoladki z dedykacją… Wszystkie one sprawią radość, będąc dowodem pamięci i wdzięczności w stosunku do tych, którym tak naprawdę wnuczęta zawdzięczają swoje życie. Pytanie tylko, czy w przypadku obu tych świąt chodzi właśnie o to?

Podarunek od serca dla wyjątkowych osób

Kochani, zanim zaczniecie czytać dalej, uprzedzam lojalnie: nastawcie się na nieco kontrowersyjne metody budowania stalowych więzi dziadków z wnukami :) Dziś jako mama 17-latka, którego od dziadków dzieli odległość 350 kilometrów, a łączy z nimi szczera przyjaźń, mogę z całą odpowiedzialnością przyznać, że w tym szaleństwie była metoda!

 

Niewinne początki

15 lat temu zdobyłam się na „eksperyment” z dziadkami w roli głównej, którego ani trochę nie żałuję. Ktoś powie, że zabrakło mi wyobraźni. Ktoś inny – że mój instynkt macierzyński stał na dużo niższym poziomie niż u innych mam. Znajdzie się też pewnie ktoś, kto uzna, że to, co zrobiłam, było wariactwem w najczystszej postaci. I bez względu na to, jak to ocenicie, efekt był tego wart! Mało tego, z całego serca zachęcam Was, Kochani, do zainspirowania się moją historią. Ale od początku…

Nie ma się co oszukiwać, odległość dzieląca mojego syna od jego dziadków zwiastowała, że w najlepszym przypadku będą mu bliscy, jednak cudów w postaci zbudowania silnych więzi na lata raczej trudno było się spodziewać. Nawet jeśli Szymek swój pierwszy Dzień Babci i Dziadka celebrował w wieku 10 miesięcy, pojawiając się u nich znienacka jako gwóźdź programu :) Owszem, coroczne wspólne wakacje też mają moc budowania relacji, jednak spędzanie ze sobą czasu od święta nigdy nie będzie tym samym, co życie przez dłuższy czas pod jednym dachem.

Najlepsze rozwiązanie – jak to często bywa – przyniosło życie. Kolejnego lata pojechaliśmy z pierworodnym 2,5-latkiem na kilka dni do rodziców. Między naszym jedynakiem a dziadkami wyraźnie zaiskrzyło :) Na iście „szatański” pomysł jako pierwsza wpadła babcia Szymka.

– Aga, a może wybralibyście się jutro na taką dłuższą „randkę”, a nas zostawili z naszym kochanym wnukiem, byśmy mogli się nim nacieszyć do woli? – rzuciła ni stąd, ni zowąd.

Osłupiałam. Mimo że nie miałam najmniejszych wątpliwości, że dziadkowie zaopiekują się Szymkiem najlepiej na świecie, zapewniając mu jednocześnie w pakiecie niezapomniane wrażenia, z tyłu głowy „nieopierzonej” jeszcze wówczas mamy zaczęły kłębić się czarne myśli. Na szczęście do głosu w porę doszedł zdrowy rozsądek: przecież nasz syn jest już dużym chłopcem, w dodatku wzorowym żłobkowiczem, zatem dlaczego miałby nie spędzić fantastycznego dnia z dziadkami, za którymi przecież z wzajemnością przepada? I nijak ma się do tego to, że tak naprawdę niezbyt dobrze zdążyli się dotychczas poznać – przecież jeśli nie stworzymy im ku temu okazji, nigdy to nie nastąpi.

Następny dzień należał w całości do nas, a Szymka przejęli przeszczęśliwi z tego powodu dziadkowie… Zarówno pierwszy, jak i ostatni „telefon kontrolny” potwierdził, że było warto – dla zdrowia psychicznego zarówno nas, jak i naszego dziecka. Jednak jak się wkrótce okazało, była to dopiero próba generalna przed właściwym „przedstawieniem”.

Kolejnego dnia dziadkowie, którzy wyraźnie odmłodnieli w ciągu ostatniej doby, postanowili wytoczyć potężniejsze działa.

– Kochani, wczoraj uświadomiliśmy sobie, jak przez te dwa lata brakowało nam takiego codziennego kontaktu z naszym wnukiem. I w związku z tym mamy dla was propozycję nie do odrzucenia – zabrzmiała tajemniczo mama.

– Co powiecie na to, by Szymek został z nami troszkę dłużej? – wtórował jej tata.

Dalszego przebiegu tej rozmowy łatwo się domyślić. Rodzice zachowywali się tak, jakby brali udział w licytacji o dzieło wartości miliona dolarów, my zaś staraliśmy się nadążyć za słowotokiem. Przysięgam, że dawno nie widziałam ich tak pełnych pozytywnych emocji, werwy i zapału, jak właśnie tego dnia. Chyba musielibyśmy być bezdusznymi potworami, by im tę radość odebrać…

Po przypieczętowaniu ustaleń dotyczących ewentualnych „sytuacji kryzysowych” z duszą na ramieniu wsiedliśmy do auta i wyruszyliśmy w drogę do domu z syndromem opuszczonego gniazda, a raczej fotelika na pokładzie :)

Przyjaźń na dobre i na złe…

Nasz syn wrócił w nim do domu po długich dwóch tygodniach. Cały, zdrowy i bardzo szczęśliwy :) Z twarzy rodziców również nie schodziły banany, kiedy streszczali nam przygody, jakie przeżywali wspólnie każdego dnia ;) Podczas pożegnania płakali wszyscy. Wtedy wiedzieliśmy już, że tę trójkę na zawsze połączyła nie tylko miłość, ale też piękna przyjaźń.

Od tego czasu Szymek pomieszkuje u dziadków przy byle okazji. A to w ramach rekonwalescencji po dłuższej chorobie w przedszkolnych czasach, a to w wakacje czy ferie zimowe, a to ot tak, po prostu, bo się za nimi stęsknił. Ich dom stał się dla niego drugim najważniejszym miejscem na Ziemi. Choć nie ma co się oszukiwać: nie zawsze było różowo, zwłaszcza gdy nasz kilkuletni szczwany lisek postanowił przetestować na biednych dziadkach granice ludzkiej cierpliwości ;) Dali radę! Mało tego, to właśnie podczas pobytu u dziadków na wsi Szymek wzniósł z dziadkiem najprawdziwszy szałas, po raz pierwszy wsiadł na rowerek bez bocznych kółek i puścił swój pierwszy w życiu latawiec... Tylko babcia zna tajemny przepis na „najlepszą pizzę na świecie” i potrafi opowiadać najpiękniejsze historie o dawnych czasach. Do dziś regularnie dzwonią do siebie, by po prostu porozmawiać. „Babuniu” i „Dziadziuniu” w ustach 17-latka brzmi najpiękniej i jest chyba najlepszym dowodem niezwykłej więzi, jaka ich łączy. Trudno się też nie wzruszyć, patrząc, jak o głowę wyższy od swoich dziadków młody człowiek rzuca się im na szyję na każde powitanie, jak toczą pasjonujące rozmowy o życiu, jak przywołują swoje piękne wspomnienia, jak wspaniale pielęgnują łączącą ich relację.

Tak, tego nikt im nie zabierze. I właśnie to wszystko jest kwintesencją Dnia Babci i Dziadka. Nawet najbardziej huczne obchody nie mają bowiem sensu, jeśli nie stoi za nimi szczera więź zbudowana na solidnych fundamentach. To coś, czego nie można kupić w żadnym sklepie i za żadne pieniądze… Wspólnie spędzony czas, poświęcenie uwagi, czułe gesty bez szczególnej okazji to najpiękniejsze, co można ofiarować dziadkom. Taki podarunek sprawi, że odmłodnieją nawet o kilka lat, a i wnuczęta otrzymają w zamian coś bezcennego – możliwość czerpania pełnymi garściami z ich życiowej mądrości.

Życzyłabym takiej bliskości wszystkim dziadkom i ich wnuczętom. Z tego powodu zachęcam Was, Kochani, byście przy okazji zbliżających się ich świąt pomogli swoim pociechom zasiać maleńkie ziarenko, które zaowocuje w przyszłości. Bez względu na odległości czy ograniczenia związane z trwającą pandemią. Niech oprócz pięknego prezentu wręczą swoim dziadkom po prostu siebie – jeśli nie osobiście, to online. Niech spędzą wspólnie czas na rozmowie, niech się powygłupiają albo jeśli wolą – niech pomilczą. Po latach może okazać się, że to właśnie podczas tej milczącej rozmowy padło najwięcej ciepłych słów, które jeszcze bardziej zbliżyły ich do siebie…

Mama Aga

Ostatnio dodane

W górę